|
Klan FortunaeFilii Los nam sprzyja!
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Traagh
Dołączył: 29 Lis 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:15, 17 Lut 2007 Temat postu: Ot, takie opowiadanko |
|
|
Wszelka krytyka mile widziana
Z doliny dobiegały odgłosy bitwy. Setki ludzi otoczonych z dwóch stron górami walczyło na śmierć i życie. Pomiędzy nogami ścierających leżały ciała poległych kamratów, jak i wrogów. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna o śnieżnobiałej cerze zroszonej krwią spoglądał w twarz żołdka naprzeciwko. Żołnierz zaatakował, a czarnowłosy zręcznie go wyminął i uderzył oboma ostrzami w plecy. Trysnęła krew, trafiony padł nieruchomo. Huknęło. Mężczyzna o śnieżnobiałej cerze padł odruchowo. Podniósł się po chwili. Zobaczył płonący budynek, który kiedyś służył do magazynowania oleju i prochu. Jedna ze ścian spadała na niego. Człowiek otworzył szeroko usta i upuścił miecze. Fragment budynku upadł.
***
Czarnowłosy mężczyzna otworzył oczy. Widział wszystko jak przez mgłę. Drewniane ściany małego pokoiku. Stał przy nim mały stolik zastawiony różnorakimi flaszkami, kubkami i opatrunkami. Był ubrany w same proste, lniane spodnie. W powietrzu unosił się zapach żywicy i gleby. Nie czuł woni śmierci, płonących trupów i krwi. Usiłował się podnieść z miękkiego łóżka na którym leżał. Nie potrafił. Stęknął z bólu.
-Co tu się... - zaklął.
Piekło go gardło. Oddychał z trudem.
Do pomieszczenia weszła kobieta w zwiewnej sukni. Miała twarz o dziewczęcej urodzie, odstające kości policzkowe i spiczaste uszy. Długie blond włosy opadały jej na łopatki. Spojrzała na rannego.
-Obudziłeś się! - zakrzyknęła głosem skowronka. - Nareszcie!
-Gdzie... Mój oręż... - dukał mężczyzna. - Muszę wracać... Walczyć...
Znów spróbował wstać. Spadł z łóżka na ziemię. Elfka podbiegła do niego szybko i pomogła mu ułożyć się ponownie na meblu.
-Muszę... - zakaszlał. - Ja... Muszę tam... Wracać...
-Nie możesz. - kobieta spuściła głowę. - Przykro mi.
Człowiek wyciągnął ku niej ręce. Przysunął je bliżej siebie. Spojrzał na nie dokłądnie, jakby nie mogąc uwierzyć. Ujrzał coś strasznego. Jego palce były zgrabiałe, złamane w wielu miejscach, zniekształcone. U lewej dłoni brakowało palca serdecznego, u prawej połowy środkowego i całego palca małego. Świeża, różowa skóra przykrywała miejsca złamań. Na rękach miał olbrzymią ilość blizn po poparzeniach.
-Nie... - zaskrzeczał.
Po jego twarzy spłynęły gorzkie łzy. Zapiekło. Przyłożył swoją zmasakrowaną dłoń do policzka. Poczuł pod palcami bandaż. Przystawił palce do czoła. Kolejny opatrunek. Kolejne łzy spłynęły po jego obliczu.
-Ja nie chcę... - łkał. - Po co... Po co mnie stamtąd zabierałaś? Po co?
-Umierałeś... - szepnęła cicho.
-Trzeba było... Zostawić... - jęczał. - Ja tak... Nie chcę...
-Przykro mi...
-Daj nóż... - szepnął. - Daj...
-Ale po co? - zdziwiła się elfka.
-Nie pytaj... Daj... Proszę...
-Chcę wiedzieć po co.
-Daj... - łkał. - Proszę...
-No dobrze. - rzekła i wzięła ze stolika sztylet o wąskim ostrzu.
Człowiek ujął go niezręcznie w obie dłonie. Przystawił go sobie do piersi. Elfka szybko wyrwała mu go z dłoni. Zabolało.
-Oszalałeś?! - wykrzyknęła.
-Proszę... Oddaj...
-Nie.
Mężczyzna zaczął machać wokół rozpaczliwie rękoma. Spadł na podłogę.
-Oddaj... - zapluwał się. - Oddawaj...
Elfka odsunęła się patrząc na niego przerażona. Człowiek zemdlał z wyczerpania.
***
Ranny otworzył oczy. Był senny. I bardzo spokojny. Elfka siedziała przy nim na drewnianym krześle.
-Dlaczego chciałeś to zrobić? - zapytała.
-Nikomu... Się nie... Już... Nie przydam... - mówił spokojnie, flegmatycznie.
-Nie martw się, wyzdrowiejesz. - kobieta położyła dłoń na jego ramieniu pocieszając go. - Wszystko będzie dobrze.
-Nie prawda... Ale konkrety... Co się stało...? - zapytał mężczyzna.
Czuł się silniejszy niż poprzednio.
-Spadła na ciebie ta ściana. Miałeś szczęście. Trafiłeś na okno. Wyciągnęłam cię stamtąd. I pomogłam wyzdrowieć.
-Wyzdrowieć...? - parsknął cichym, bolesnym śmiechem. - Mogłabyś... Dać... Dać mi... Lustro...?
-Oczywiście. - rzekła i wyszła z pomieszczenia.
Wróciła po pięciu minutach z kawałkiem dobrze wypolerowanego brązu. Mężczyzna ujął go w dłoń i przyjrzał się sobie. Bandaży na twarzy już nie było. Przez policzek biegła nie do końca zagojona rana. Szerokie obrażenie na czole goiło się zaszyte. Z głowy wyrastała mu tylko jedna kępka włosów. Wąsy miał w połowie spalone, podobnie jak skórę na czaszce. Górna warga była zmiażdżona. Szyja miała na sobie liczne oparzenia. Odłożył lustro i wyciągnął rękę ku elfce.
-Xor... się... Xor się... Zwę...
Uścisnęła delikatnie jego dłoń.
-Arenthia. - przedstawiła się.
-Czy... Czy... Mogę...Mogę... Mogę wyjść...? - usiadł stękając na brzegu łóżka.
-Ale obiecaj, że nie będziesz chciał się zabić. - pogroziła mu palcem.
-Słowo...Słowo... Honoru... - przyrzekł.
Bez słowa wręczyła mu drewniany kostur. Podniósł się. Pokuśtykał do drzwi. Mężczyznę zalało światło. Ujrzał rozległą polanę pokrytą rosą, przepływającą przez nią strumień, ściany lasu ze wszystkich stron. Słychać było ćwierkanie ptaków, śpiew pasikoników, lekki zefir buszujący wśród poszycia leśnego. Xor poszedł w kierunku strumienia. Elfka stała w drzwiach chatki. Człowiek spojrzał na krystaliczną wodę.
-Piękny, prawda?! - wykrzyknęła Arenthia.
-Tak... - szepnął i odrzucił kostur na bok.
Uderzył twarzą w taflę wody. Wypuścił powietrze z płuc. Xor zaczął się topić. Jego usta wykrzywiły się w bolesny uśmiech. Palce wbijały się w mokrą trawę Gdy już miał stracić przytomność, elfka wyciągnęła go ze strumienia. Zakaszlał i wypluł wodę.
-Co ty robisz?! - wrzasnęła.
Spróbował ją odepchnąć. Nie mógł. Była silniejsza.
-Puść... Zostaw... Puść...Proszę... - szeptał Xor.
-Obiecałeś! Obiecałeś, że nie będziesz chciał się zabić!
Mężczyzna pokręcił głową.
-Dałem... Dałem honor... Słowo honoru... - zaczął. - Nie... Nie mam... Go... Od wielu... Lat...
Uderzyła go wściekła pięściami w pierś. Nie była wcale taka silna. On po prostu osłabł. Zakaszlał lekko.
-Dlaczego chcesz się zabić?! Dlaczego?!
-Spójrz na... Na mnie... Nic... Nikomu... Nikomu się... Nie przydam... - westchnął. - Żyłem walką... Już nie... Nie mogę... Nawet... Nawet... Mówić...
Położyła głowę na jego nagiej piersi.
-Wszystko będzie dobrze... - pocieszała go. - Będzie dobrze...
***
Xor obudził się. Spostrzegł, że gardło go już nie boli. Wstał. Bez problemu. Uśmiechnął się. Zabolało. Jego radość minęła. Spojrzał na ręce. Takie same jak wtedy. Wyszedł ponury na zewnątrz. Zauważyła go Arenthia.
-Jak tam? - zapytała?
-Dobrze. - powiedział.
-Już dobrze?
-Nie. Co ze mną zrobiłaś?
-Przechodziła tędy kapłanka. Poprosiłam ją by ci pomogła. Zrobiła to, co się dało.
Xor spojrzał na swe dłonie.
-Czyli nie...? - wbił wzrok w stopy.
Spojrzała na niego ze współczuciem. Mężczyzna rozejrzał się. Zobaczyła na ziemi spory kamień. Podszedł do niego.
-Tylko nie próbuj się zabić! - wykrzyknęła.
Xor złapał kamień. Pociągnął go ku górze. Lekko drgnął.
-Dlaczego nie jestem taki silny jak kiedyś? - uniósł brwi.
-Masz popękane ścięgna i zniszczone mięśnie, jeśli rozumiesz o czym mówię.
-Rozumiem... - rzekł ponuro.
Widział właśnie takich ludzi. Siedzieli w miastach żebrząc o miedziaka. Cuchnęli, żyli w rynsztokach. Po policzku Xora spłynęła łza.
-Po co to zrobiłaś?! - ryknął. - Po co?!
Arenthia cofnęła się o dwa kroki.
-Co takiego? - zapytała się przerażona. - O co chodzi?
-O to! - wyciągnął ręce przed siebie. - Wolałbym spłonąć!
Padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
-Spójrz na mnie! - wrzasnął. - Kim jestem?! Kim?!
-Masz na imię Xor... - zaczęła. - I jesteś, jak mi się wydaje, najemnikiem.
-Byłem najemnikiem! Teraz byle dziecko może mnie pobić! Zachowałem tylko imię!
Arenthia podeszła do niego i kucnęła przed nim. Położyła rękę na ramieniu Xora.
-Wszystko będzie dobrze... - szepnęła.
Elfka zbliżyła się. Odjął ręce od twarzy. Jej wargi zetknęły się jego ustami. Objął ją delikatnie ramionami, wyraźnie zdziwiony. Po chwili odsunął się.
-Gdzie są moje miecze? - zapytał po kilku minutach milczenia.
-Nie zabrałam ich... – westchnęła. – Nie widziałam potrzeby.
-A masz tu jakikolwiek oręż?
-Tak, jeden stary miecz. Po ojcu.
-Gdzie jest?
-Ale przecież... - zaczęła.
-Co? - warknął.
-No chyba... - popatrzyła na jego dłonie.
-Uniosę ten miecz. I będę nim walczył! Gdzie jest?
Wskazała mu palcem chatkę. Spojrzał na nią. Dopiero teraz zauważył, jaka jest mała. Naparł ramieniem na drzwi. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Obejrzał teraz chatkę dokładnie. Miała dwa okna, dziury w ścianach, pokryte rybią błoną. Obok łóżka stał stolik, a przy ścianie, która znajdowała się przy prawym ramieniu Xora stała niska szafka. Naprzeciw najemnika znajdowały się kolejne drzwi. Mężczyzna otworzył je delikatnie. Wszedł do pomieszczenia. W powietrze wzniósł się kurz i trafił do nozdrzy Xora. Najemnik kichnął potężnie. Pomieszczenie było zadziwiająco ciasne. Człowiek poczuł na dłoniach dotyk lepkich pajęczyn. Cuchnęło tam rdzą i łojem. Pod ścianą stał stojak, a na nim wisiała przeżarta rdzą kolczuga. Skorodowane kółeczka walały się po podłodze. Obok pancerza z drewnianego, zbutwiałego stojaka wystawała rękojeść jakiegoś oręża. Stalowa rękojeść o gałce z materiału imitującego masę perłową owinięta w rybią skórę. Miecz nie miał jelca. Widniały tylko pozostałości po nim.
-Nie zapowiada się dobrze. - mruknął najemnik.
Położył rękę na głowicy oręża. Zacisnął dłoń. Łuski ryby przez lata zaczęły odchodzić od skóry, więc broń kłuła lekko w dłonie. Xor wyciągnął oręż. Miał rację. Nie było dobrze. Ostrze było pokryte rdzą, która odpadała płatami. Na bokach klingi widniały pęknięcia, wgniecenia. Najemnik przejechał mieczem po wierzchu swojej dłoni. Brzeszczot był tępy jak nóż do masła. Ranny wyszedł na zewnątrz.
-Masz może osełkę?! - zakrzyknął do elfki, która właśnie zmierzała z miską w kierunku strumienia.
Odwróciła się gwałtownie.
-A po co ci ona?!
Podszedł do niej.
-Chcę naostrzyć miecz. - wyjaśnił.
Ledwo trzymał oręż w dłoniach.
-Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. - mruknęła.
-Jest dobry, jest.
-Na pewno nie chcesz się zabić? - zapytała.
-Jakbym chciał to zrobić, to zabiłbym się teraz. - pokazał jej czubek ostrza.
Była to jedyna część miecza, którą można było wyrządzić krzywdę.
-No dobrze. - poddała się Arenthia. - Osełka jest na stole przy łóżku.
-Dziękuję serdecznie. - powiedział i odszedł.
Znalazł to czego szukał i zabrał się do pracy. Naostrzenie miecza zajęło mu dobre pół dnia. Gdy wyszedł na zewnątrz, zaczynało już zmierzchać. Zacisnął swoje okaleczone dłonie na rękojeści miecza. Podszedł pod ścianę lasu. Wypuścił głośno powietrze. Wywinął młyńca nad głową i uderzył w korę. Miecz zadrżał, odbił się od twardego drewna i wypadł z rąk Xora. Najemnik prawie połamał sobie palce.
-Szlag by to. - zaklął i kopnął w pień drzewa.
Zachwiało się. Sił nóg pozostała niezmieniona. Uśmiechnął się ponuro. Usłyszał krzyk przerażenia Arenthii. Instynktownie ruszył biegiem w tamtą stronę. Elfka cofała się do domu uciekając przed dwiema małymi postaciami. Miały trochę ponad metr wzrostu, pożółkłą, gumowata skórę i złośliwe twarze. Ubrane były w kawałki skór pozszywane ze sobą byle jak, a w rękach dzierżyły tęgie lagi ponabijane gwoźdźmi.
-Gobliny. - syknął najemnik.
Xor impulsywnie rozpędził się, podskoczył i kopnął będąc w powietrzu jednego z karłów. Stopa trafiła goblina prosto w skroń. Potwór przewrócił się, a jego oręż wyfrunął w powietrze. Xor upadł na ziemi. Laga spadła dokładnie w czubek głowy drugiego goblina. Akurat stroną z gwoźdźmi. Karzeł tylko otworzył szerzej oczy zdumiony i padł bez ducha na ziemię. Najemnik poderwał się i skoczył na wstającego goblina. Usłyszał trzask kości. Żebra zostały zgruchotane, a kręgosłup pękł jak zapałka.
-Ukryj się! - wrzasnął do elfki.
Słyszał wokół siebie tupot małych stóp. Rozejrzał się dokładnie. Zauważył kilka goblinów pomiędzy drzewami. Wbiegł za Arenthią do chatki, a ona zamknęła drzwi.
-Co to? - zapytała się przerażona.
-Gobliny. - warknął Xor. - Dość dużo.
-Idą tu? - przeraziła się.
-Pewnie tak. - mruknął. - Trzeba zorganizować obronę.
-Gdzie miecz?
Najemnik zaklął.
-Przy lesie. Zostawiłem go tam. Idę po niego.
-Nie! - pisnęła. - Nie wychodź. Nie zostawiaj mnie samej.
-Jak chcesz. - wzruszył ramionami. - Daj jakąś koszulę.
-Po co?
-Nie ubiera się kolczugi na gołe ciało.
Oparła głowę o jego ramię. Burza włosów opadła na jego pierś.
-Nie czas na czułości. - mruknął. - Dajże tę koszulę!
-Już, już. - powiedziała i zaczęła grzebać w szafie.
Podała mu lnianą bluzę. Wdział ją na siebie, a na to narzucił szczątkową kolczugę.
-Wyciągnij wszystkie rzeczy z szafy i pomóż ustawić mi ją przed drzwiami.
-A po co?
-Nie gadaj tylko zrób to! - wykrzyknął.
Zgodnie z jego poleceniem wyciągnęła odzienia z mebla i ułożyła je na łóżku. Potem wspólnymi siłami ustawili szafę kilkanaście centymetrów przed drzwiami. Błonę na jednym oknie przebiły palce goblina. Wisiał kilka centymetrów nad ziemią. Xor chwycił glinianą misę leżącą na ziemi i zrzucił ją karłowi na twarz. Złamała nos potworowi i pękła wpół. Goblin spadł na ziemię. Drugi spróbował podjąć się tego samego, ale na nim wylądował drewniany stojak, który Xor ledwo przyniósł. Gobliny przestały próbować dostać się przez okno. Ich różnorakie prymitywne oręże jęły bić o drzwi. Najemnik stanął za szafą i potraktował ją kopniakiem. Uderzyła w drzwi, które odskoczyły na bok. Słychać było krzyki i piski goblinów. Mebel wywrócił się na stojące dalej karły, a jako, że chatka stała na wzniesieniu to zaczął zjeżdżać w dół. Pękały gości, Arenthia zasłoniła uszy by nie słyszeć jęków umierających. Xor z obojętną miną zamknął drzwi.
-Dobrze jest. - mruknął.
Woń krwi przedostała się przez szparę w drzwiach. Najemnik nabrał powietrza w płuca. Uśmiechnął się lekko. Mordował już kiedyś gobliny. Coś uderzyło o drzwi. Ponownie. Gobliny znów zaczęły atakować wierzeje. Xor kopnął je mocno. Za mocno. Wyleciały z zawiasów i upadły na głowy karłów. Najemnik skoczył na nie. Wylądował na prostych nogach. Przeszył go ból. Karły pod drzwiami zostały zabite. Xor rozejrzał się szybko. Coś twardego uderzyło go w tył głowy. Człowiek upadł na twarz. Jeden przeklęty goblin, pomyślał. Kolejne uderzenie. Przed oczami najemnika zaczęły pojawiać się czerwone plamy. Dźwięki przestały do niego docierać. Nie czuł ziemi, w którą wbił swoje okaleczone palce. Przygotował się już na kolejne uderzenie, ale zauważył jak goblin, który stał nad nim upada na bok. Jego głowa była wykręcona o sto osiemdziesiąt stopni. Elfka odwróciła go na plecy. Mówiła coś do niego, ale nie słyszał. Wpatrywał się w nią mętnym wzrokiem. Uderzyła go kilkakrotnie w piersi. Spróbowała się uspokoić. Arenthia odetchnęła głęboko. Położyła prawą dłoń na czole Xora po czym przykryła ją drugą ręką. Z jej palców popłynęła leniwie zielona energia. Najemnik wchłaniał ją powoli.
-No dalej, dalej. - ponaglała elfka.
Człowiek już słyszał. Ale z jego ciałem zaczęło dziać się coś dziwnego. Jego skóra stała się grubsza, chropowata. Przybrała lekki kolor brązu. Zarost na twarzy zamienił się w rzadki mech. Klatka piersiowa rozrosła się. Nogi stały się grubsze i przypominały pnie drzew. Dłonie stały się wielkie jak bochny chleba, a pozostałe palce przypominały powykręcane, grube gałęzie. Wargi zdrewniały, a oczy wyglądały jakby ktoś wykuł je z lodu. Stopy zaniknęły, a w ich miejsce pojawiły się krótkie korzenie. Mierzył teraz ponad trzy metry wzrostu. Kolczuga na nim pęknęła. Elfka uśmiechnęła się. Wszystko to stało się w przeciągu kilku minut. Xor wstał.
-Co się stało? - wystękał przytrzymując głowę dłońmi.
Ujrzał siebie. Zaniemówił.
-Ja cię... - zaczęła Arenthia.
Najemnik cofnął się o kilka kroków.
-Jestem... Drzewem? - zapytał jąkając się.
-Dokładnie to połączeniem człowieka z drzewem.
-Ale po co? - spojrzał na swoje dłonie.
-Umierałeś. - elfka wbiła wzrok w swoje stopy.
Xor westchnął ciężko. Brzmiało to jak łamane wpół drewniane belki.
-Wydaje mi się... - zamyślił się. - Że to jest lepsze niż to poprzednie. Przynajmniej niż to poprzednie okaleczone.
Arenthia roześmiała się. Drzewny człowiek wskazał ją zdrewniałym palcem.
-Kim jesteś? - zapytał.
Jego głos brzmiał lodowato.
-Jestem druidką. - wyprostowała się dumnie.
Wskazała rękoma las wokół.
-A to mój las.
Xor nachylił się.
-Dziękuję za ponowne uratowanie życia. I połączenie mnie z jakimś krzakiem. - wybuchnął gromkim śmiechem. - A niechże ja cię uściskam!
Arenthia odskoczyła szybko.
-Nie znasz pojęcia własnej siły! - krzyknęła.
-Przecie jestem słaby. Tak jak byłem, nie? - uniósł mech, który kiedyś był jego brwią.
-Niezupełnie... - rzekła Arenthia.
-Nie?
Chwycił za boki szafy. Arenthia zamknęła oczy, żeby nie widzieć ciał pod nim. Chwyt był za mocny. Mebel został rozgnieciony. Xor trzymał w dłoniach drewniane szczapy.
-No cóż... - przewrócił oczyma.
Arenthia zaśmiała się cicho.
-Co z nimi? - podniósł jednego martwego goblina i potrząsnął nim.
Głowa urwała się i potoczyła leniwie po ziemi.
-Giń, zły duchu! - wykrzyknął ktoś.
W stronę Xora pomknął oszczep. Najemnik odruchowo zasłonił się ramieniem. Pocisk ze stuknięciem wbił się w kończynę drzewnego człowieka. Nie zabolało.
-No ładnie... - Xor spojrzał w stronę, z której przyleciał oszczep.
Między drzewami stał wysoki człowiek ubrany w skórzaną tunikę. Zdejmował z pleców łuk.
-Ładnie to tak, panie myśliwy?!
-Odejdź! - człowiek zaczynał napinać łuk.
Arenthia przyglądała im się ze stoickim spokojem.
-Nie zrób mu zbyt dużej krzywdy, dobrze?
-Jasne. - kolos mrugnął.
Wyciągnął delikatnie z ramienia oszczep i wycelował. Może rzucam tak jak kiedyś, pomyślał. Włócznia przeszyła powietrze ze świstem i przeleciała obok myśliwego rozcinając cięciwę. Pęknięta struna rozcięła mężczyźnie dłoń.
-No! A teraz wynocha!
Myśliwy otworzył szeroko oczy, przejęty strachem. Wypuścił z dłoni łuk. Nie zdawał sobie sprawy, że jest ranny. Cofnął się o kilka kroków. Spojrzał na dłoń. Wpatrywał się w nią, oniemiały. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w las.
-Jutro możesz spodziewać się kilku tuzinów chłopów z widłami i pochodniami. - mruknęła Arenthia.
Pochodnie. Ogień. Xor wzdrygnął się. W jego umyśle zaczęły pojawiać się wizje płomieni. Usunął je szybko z głowy.
-No to idziemy stąd, prawda? - uśmiechnął się szelmowsko, choć miał tylko trochę więcej zdolności mimicznych niż drzewo.
Elfka westchnęła ciężko.
-Jasne, ruszajmy....
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Traagh dnia Pon 19:14, 19 Lut 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Yoricca
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z najgorętszych płomieni.
|
Wysłany: Nie 12:29, 18 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Opowiadanie przeczytałam wcześniej, lecz czasu nieco zbrakło na rzetelny komentarz. Nie będzie on niestety pochlebny, ale osobiście (nie wiem jak Ty) wolę kiedy ktokolwiek wypowie się, byle w miarę sensownie, niż zupełny brak odpowiedzi. Naprawdę chyba nie ma dla mnie nic gorszego niż zignorowanie mojego wysiłku.
Największy w moich oczach plus tego opowiadania to brak błędów (prawie ich nie ma ale wiadomo, że przeoczyć jeden czy dwa jest rzeczą ludzką), oraz staranny, poprawny styl (choć w nim tez zdarzyło się kilka wpadek, ale o tym poźniej). Widać, że naprawdę sie starasz, a to robi dobre wrażenie.
Kilka słów o treści ogólnie: Mnie niezbyt się podoba, ale to akurat bardzo subketywna sprawa. Nie utrafiłeś w mój gust - nic wielkiego, może innym razem Ci się uda (o ile uznasz, że warto w niego trafiać). Główny bohater jest dla mnie dość irytujący, elfka jest irytująca wybitnie, ale to chyba typowe dla tej rasy.
Teraz przejdę do szczegółów:
Cytat: |
Przez dolinę przeszedł huk. Zwłoki ludzi leżące w dolinie zostały zalane płonącym olejem. |
Powtórzenie już w pierwszym zdaniu. Trzeba coś z ta "doliną" zrobić.
Cytat: |
Przez dolinę przeszedł huk. Zwłoki ludzi leżące w dolinie zostały zalane płonącym olejem. Pomiędzy chaosem bitwy wysoki mężczyzna o śnieżnej cerze i czarnych włosach patrzył na opadającą ku niemu ścianę budynku. Pokryty był krwią, a jego twarz w świetle płomieni wyglądała iście upiornie. Wypuścił miecze zroszone posoką z dłoni. Fragment budynku upadł. |
Taki sposób opisu kojarzy mi się z filmowymi kadrami. Na kadrach jednak wszytsko jest widoczne, tu zaś taki lakoniczny opis trochę mi nie pasuje. W jednym zdaniu poznajemy (no - "widzimy" bo poznajemy go znacznie poźniej) głównego bohatera i jednocześnie widzimy spadająca na niego ścianę. Sugerowałabym poświęcenie tej postaci kilka osobnych zdań zanim tak brutalnie potraktujesz go tą ścianą. Poza tym cały ten akapit jest strasznie chaotyczny. Najpierw idzie huk, potem widzimy leżące ciała, a potem bitwę. To, co rzuciłby się w oczy pierwsze to raczej mordujący się wzajemni eludzie, nie zaś leżące już spokojnie ciała. Nie wiem, czy zgodzisz się ze mną w tej kwestii.
Cytat: |
Piekło go gardło. Oddychał z trudem. Do pomieszczenia weszła kobieta w zwiewnej sukni. |
Myślę, że lepiej by było gdyby wejście kobiety zostało zaznaczone oddzielnym akapitem.
Cytat: |
-Obudziłeś się! - zakrzyknęła głosem skowronka. - Nareszcie! |
Przeklejem to tylko w formie ciekawostki, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości czemu uważam, że elfki są irytujące .
Cytat: |
Spadł z łóżka na ziemię. Elfka podbiegła do niego szybko i pomogła mu ułożyć się ponownie na łóżku. |
"łóżko" - trochę go za dużo. Postaraj się nie umieszczać tej samej nazwy dla danego przedmiotu w dwóch zdaniach pod rząd, stwarza to wrażenie powtórzenia.
Cytat: |
Człowiek wyciągnął ku niej ręce. I ujrzał coś strasznego. Jego palce były zgrabiałe, złamane w wielu miejscach, zniekształcone. |
To brzmi tak, jakby ta straszną rzeczą była elfka (nota bene bardzo by mi sie taka koncepcja podobała - jestem rasistką i dobrze mi z tym {Orcza rasa - jednyna rasa!<fanatyczny jazgot>}) Teraz trochę bardziej serio. Myśłę, że lepiej by wyglądało, gdyby bohater najpierw troche się tym rękom przyjrzał, a dopiero potem opisywac jakie to straszne, przynajmiej, kiedy rzecz odbywa sie w kontekście wyciągania do kogoś tych kończyn.
Cytat: |
-Dałem... Dałem honor... Słowo honoru... - zaczął. - Nie... Nie mam... Go... Od kilkunastu... Lat... |
Zamiast informacji, że bohater nie ma honoru od "kilkunastu", lepiej według mnie zabrzmi, że nie ma go od "wielu" lat. Oczywiście to tylko moja uwaga i moje zdanie.
Cytat: |
Ostrze było pokryte rdzą, która odpadała płatami. |
Mam pytanie: czy to typowe dla rdzy, że opada płatami? Nigdy czegoś takiego nie widziałam, co oczywiście nie oznacza, że nie jest to możliwe. Chcę się tylko upewnić.
Cytat: |
-No dobrze. - poddała się Arenthia. - Osełka jest na stole przy łóżku. |
Hmm... Wychowałam się na wsi i ostrzenie wszelkiego rodzaju sprzętów dospodarstwa domowego nie stanowi dla mnie tabu... Ale osełki nigdy nie trzymało się ot tak na widoku i to jeszcze przy łóżku. Tego typu narzędzia raczej leżą w odpowiednich składzikach, szufladach i innych pojemnikach do tego przeznaczonych. Oczywiście możliwe, że elfka przedtem np. ostrzyła sobie nią scyzoryk, ale to tylko luźne domysły, gdyż ich nie opisałeś.
Cytat: |
Xor chwycił glinianą misę leżącą na ziemi i zrzucił ją karłowi na twarz. Pękła wpół i złamała nos potworowi. |
Scena jest nieco niezręcznie ujęta. Sugeruje, że pęknięcie miski miało wpływ na złamanie nosa goblinowi w taki sposób, jakby uczynił to sam fakt pęknięcia, nie zaś cisnięta miska. Ujęłabym to raczej w takiej formie, że miska złamała nos goblinowi, po czym pękła w pół. Co o tym myślisz?
Cytat: |
Zgodnie z jego poleceniem wyciągnęła odzienia z mebla i ułożyła je na łóżku. Potem wspólnymi siłami ustawili ją kilkanaście centymetrów przed drzwiami. |
Zgaduję, że chodzi o szafę, ale możnaby to zrozumiec tak, że pod ścianą ustawili samą elfkę.
Cytat: |
Mordował już kiedyś gobliny. Coś uderzyło o drzwi. Ponownie. Gobliny znów zaczęły atakować wierzeje. |
"gobliny" - powtórzenia.
Cytat: |
Upadł na proste nogi. |
Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś upadał na proste nogi. Jak to się robi?
Cytat: |
Wargi zdrewniały, o oczy wyglądały |
Drobne potknięcie. Zamienic "o" na "a" i bedzie super.
Cytat: |
Arenthia zaśmiała się cicho.
-Co z nimi? - podniósł jednego martwego goblina i potrząsnął nim.
Głowa urwała się i potoczyła leniwie po ziemi.
-Giń, zły duchu! - wykrzyknął ktoś.
W stronę Xora pomknął oszczep. Najemnik odruchowo zasłonił się ramieniem. Pocisk ze stuknięciem wbił się w kończynę drzewnego człowieka. Nie zabolało.
-No ładnie... - Xor spojrzał w stronę, z której przyleciał oszczep.
Między drzewami stał wysoki człowiek ubrany w skórzaną tunikę. Zdejmował z pleców łuk. |
Ten mysliwy wziął się tak zupełnie znikąd... Dwoje ekhem... istot spokojnie sobie rozmiawia, a w ich dialog zupełnie bez żadnych wcześniejszych przesłanek wdziera się okrzyk. Czytelnik ma zbyt mało czsu, by się "przestawić" z tej sielnkowej rozmówki na rzucanie oszczepami. Nadto, myśliwego w najmniejszym stopniu nie zainteresowały trupy pokotem leżące wokół, a sam drzewiec. Jest to dla mnie nieco dziwne.
Cytat: |
Włócznia przeszyła powietrze ze świstem i przeleciała obok myśliwego rozcinając cięciwę. Pęknięta struna rozcięła mężczyźnie dłoń. |
Wycelować włócznią w ten sposób, by jedynie uszkodzić cięciwę... Mta... Jestem nastawiona na "anty" do wszytkich nadludzkich zdolności, które sprawiają, że psotać robi rzeczy raczej niemozliwe. Po drugie zastanawia mnie nowatorskie jakby nie patrzec zastosowanie struny. Nie jestem pewna czy taki zabieg byłby dobry dla łuku.
Cytat: |
-No! A teraz wynocha!
Myśliwy uciekł z krzykiem. |
A to już wygląda jak kadr z kreskówki lub komiksu.
Cytat: |
Jutro możesz spodziewać się kilku tuzinów chłopów z widłami i pochodniami. - mruknęła Arenthia.
Xor nagle zaczął odczuwać paniczny lęk przed ogniem. |
Zastanawiam się co mają chłopi i widły do ognia. Ten jest naturalny dla istot z drzewa, ale wziął się tu tak ni z gruszki ni z pietruszki. Nikt nawet zapałki nie zapalił. Czy jego lęk przed toporami jest równie gwłatowny?
Nie wszystkie słówka wyłapałam, ale pamietam, że kiedy czytałam to opowiadanie po raz pierwszy miałam jeszcze kilka uwag. Teraz jednak trudno mi je w tekście znaleźć, poza tym nie były to jakieś rażące błędy.
Po samej długości mojego posta i ilości rzeczy, które albo mi sie nie podobaja, albo mam co do nich wątpliwości można pomyśleć, że opowiadanie oceniam nisko. Nic podobnego. Treśc nie utrafiła w moje gusta, ale doceniam Twój styl, który jest dość obiecujący. Wierz mi, wiem, że pisanie opowiadań to ciężki kawałek chleba, ja również pisuję i wcale nie mam immunitetu na błędy.
Staraj sie pisać często. Wierz mi, miec talent i pomysł na opowiadanie to duża część sukcesu, ale bez wypracowanej techniki i pewnego doświadczenia literackiego będzie trudno się wybić.
Co tu jeszcze powiedziec mądrego... Eeee... Do roboty?
[/b][/url]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Traagh
Dołączył: 29 Lis 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 9:00, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: |
Najpierw idzie huk, potem widzimy leżące ciała, a potem bitwę. To, co rzuciłby się w oczy pierwsze to raczej mordujący się wzajemni eludzie, nie zaś leżące już spokojnie ciała. Nie wiem, czy zgodzisz się ze mną w tej kwestii. |
Głównie to chyba by najpierw byłaby dolina, następnie walczący ludzie i ciała pomiędzy nimi, potem huk, płomienie i bohater.
Cytat: |
stwarza to wrażenie powtórzenia. |
To nie tyle stwarza wrażenie powtórzenia, co jest powtórzeniem.
Cytat: |
Mam pytanie: czy to typowe dla rdzy, że opada płatami? Nigdy czegoś takiego nie widziałam, co oczywiście nie oznacza, że nie jest to możliwe. Chcę się tylko upewnić. |
Zdarza się, zdarza... Szczególnie na większych obiektach lub przedmiotach starych, które nie są jeszcze tak skorodowane by rdza musiałą trzymać je w całości. A jak się nimi uderzy w twardy przedmiot to szkoda gadać...
Cytat: |
Ale osełki nigdy nie trzymało się ot tak na widoku i to jeszcze przy łóżku. |
Ale weźmy pod uwagę, że gdy nasz bohater był nieprzytomny, owa elfka mogła go kroić, w celach leczniczych oczywiście. A nóż, by móc ciąć tkankę ludzką musi być głównie ostry. A poza tym... Gdzie miałby w tej nieszczęsnej chatce leżeć? W szafie z ubraniami? Czy może ciśnięty do drugiego pokoju, na podłogę?
Cytat: |
Wycelować włócznią w ten sposób, by jedynie uszkodzić cięciwę... Mta... Jestem nastawiona na "anty" do wszytkich nadludzkich zdolności, które sprawiają, że psotać robi rzeczy raczej niemozliwe. Po drugie zastanawia mnie nowatorskie jakby nie patrzec zastosowanie struny. Nie jestem pewna czy taki zabieg byłby dobry dla łuku. |
Zdarzają się talenty. Równie dobrze mógł mieć po prostu szczęście, prawda? Nadludzkie zdolności... Na moje oko wszystkie jego zdolności będą dość nadludzkie... A "struna" to po prostu synonim, dość nie pasujący, ale brzmiący lepiej niż pas jelit czy czego tam, prawda?
Cytat: |
Zastanawiam się co mają chłopi i widły do ognia. Ten jest naturalny dla istot z drzewa, ale wziął się tu tak ni z gruszki ni z pietruszki. Nikt nawet zapałki nie zapalił. Czy jego lęk przed toporami jest równie gwłatowny? |
Widły to jedna z groźniejszych chłopskich broni. No i jedna z częściej spotykanych. A na drzewca chyba się wybiera z pochodniami. Co do tego lęku... Załóżmy, że strasznie boisz się pająków. Nawet na widok malutkiego pajęczaka wskakujesz na taboret i wrzeszczysz "niech go ktoś zabierze!". A tu nagle, załóżmy, twój kumpel rozmawia z twoim bratem opisując wielkiego, ośmionogiego, włochatego pająka i mówi, że jutro przyniesie go do waszego domu pokazać swojego ulubieńca. Ja bym, przy takiej arachnofobii, zaczął drżeć ze strachu, a dnia następnego zamknął się w pokoju i uszczelnił wszystkie otwory, mając w umyślę wizję ośmionogiej paskudy chodzącej po moim pokoju.
O i ominąłem fragmencik.
Cytat: |
Ten mysliwy wziął się tak zupełnie znikąd... Dwoje ekhem... istot spokojnie sobie rozmiawia, a w ich dialog zupełnie bez żadnych wcześniejszych przesłanek wdziera się okrzyk. Czytelnik ma zbyt mało czsu, by się "przestawić" z tej sielnkowej rozmówki na rzucanie oszczepami. Nadto, myśliwego w najmniejszym stopniu nie zainteresowały trupy pokotem leżące wokół, a sam drzewiec. Jest to dla mnie nieco dziwne. |
Znikąd... Polował, ot co. Ja także nie zwrócił bym uwagi na trupy jeśli widziałbym trzymetrowego kolosa znajdującego się kilkanaście metrów ode mnie. A poza tym, nie miał pewności czyje to były trupy, i no jak wspominałem, jego wzrok przykuwał drzewiec. A co może zrobić prosty myśliwy widząc olbrzymie drzewo na nogach?
Cytat: |
A to już wygląda jak kadr z kreskówki lub komiksu. |
Miał go chwycić w te sękate łapska łamiąc połowę żeber i wysłać kopniakiem w powietrze, czy jak?
Cytat: |
Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś upadał na proste nogi. Jak to się robi? |
Nie ugina się kolan.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kadarr
Dołączył: 30 Wrz 2006
Posty: 272
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 11:14, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Ogólnie nie jest aż tak źle, jeżeli chodzi o treść to nawet mi się spodobało. Jednak popracuj nad tymi błędami które Yori już wymieniła. Jednak nie zniechęcaj się i pisz dalej, kto wie może kiedyś zostaniesz wielkim twórcą powieści fantasy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yoricca
Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z najgorętszych płomieni.
|
Wysłany: Pon 13:04, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: |
Cytat:
Ale osełki nigdy nie trzymało się ot tak na widoku i to jeszcze przy łóżku.
Ale weźmy pod uwagę, że gdy nasz bohater był nieprzytomny, owa elfka mogła go kroić, w celach leczniczych oczywiście. A nóż, by móc ciąć tkankę ludzką musi być głównie ostry. A poza tym... Gdzie miałby w tej nieszczęsnej chatce leżeć? W szafie z ubraniami? Czy może ciśnięty do drugiego pokoju, na podłogę?
|
Wypada więc o tym wspomnieć. Przecież nie po to sie pisze, by czytelnik musiał sam wymyślać.
Cytat: |
Cytat:
Zastanawiam się co mają chłopi i widły do ognia. Ten jest naturalny dla istot z drzewa, ale wziął się tu tak ni z gruszki ni z pietruszki. Nikt nawet zapałki nie zapalił. Czy jego lęk przed toporami jest równie gwłatowny?
Widły to jedna z groźniejszych chłopskich broni. No i jedna z częściej spotykanych. A na drzewca chyba się wybiera z pochodniami. Co do tego lęku... Załóżmy, że strasznie boisz się pająków. Nawet na widok malutkiego pajęczaka wskakujesz na taboret i wrzeszczysz "niech go ktoś zabierze!". A tu nagle, załóżmy, twój kumpel rozmawia z twoim bratem opisując wielkiego, ośmionogiego, włochatego pająka i mówi, że jutro przyniesie go do waszego domu pokazać swojego ulubieńca. Ja bym, przy takiej arachnofobii, zaczął drżeć ze strachu, a dnia następnego zamknął się w pokoju i uszczelnił wszystkie otwory, mając w umyślę wizję ośmionogiej paskudy chodzącej po moim pokoju. |
Chyba mnie nie zrozumiałeś. Ten lęk przed ogniem jest naturalny, ale źle wkomponowałeś informację o nim. O to mi chodzi.
Cytat: |
Cytat:
Ten mysliwy wziął się tak zupełnie znikąd... Dwoje ekhem... istot spokojnie sobie rozmiawia, a w ich dialog zupełnie bez żadnych wcześniejszych przesłanek wdziera się okrzyk. Czytelnik ma zbyt mało czsu, by się "przestawić" z tej sielnkowej rozmówki na rzucanie oszczepami. Nadto, myśliwego w najmniejszym stopniu nie zainteresowały trupy pokotem leżące wokół, a sam drzewiec. Jest to dla mnie nieco dziwne.
Znikąd... Polował, ot co. Ja także nie zwrócił bym uwagi na trupy jeśli widziałbym trzymetrowego kolosa znajdującego się kilkanaście metrów ode mnie. A poza tym, nie miał pewności czyje to były trupy, i no jak wspominałem, jego wzrok przykuwał drzewiec. A co może zrobić prosty myśliwy widząc olbrzymie drzewo na nogach? |
Widzisz, tych dwoje było chyba w chatce. Nagle znikąd zjawił sie ten myśliwy. Chatka stoi na wzgórzu. On musiał wejść drzwiami. Jak to zrobł, że ani jedno ani drugie tego nie zauważyło? Oczywiście można wymyśłec tysiące sposobów, ale zadaniem autora jest to opisać.
Cytat: |
Cytat:
A to już wygląda jak kadr z kreskówki lub komiksu.
Miał go chwycić w te sękate łapska łamiąc połowę żeber i wysłać kopniakiem w powietrze, czy jak? |
Ja poprostu wierzę, że stać Cię na bardziej oryginalny opis.
Cytat: |
Cytat:
Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś upadał na proste nogi. Jak to się robi?
Nie ugina się kolan. |
Pokażesz mi? Bo upadek sugeruje raczej, że kotś nie utrzymał równowagi i ciężko klapnął. Co innego gdyby Xor wylądował na tych swoich wyprostowanych nogach, nie sądzisz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Traagh
Dołączył: 29 Lis 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 19:19, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Cytat: |
Widzisz, tych dwoje było chyba w chatce. Nagle znikąd zjawił sie ten myśliwy. Chatka stoi na wzgórzu. On musiał wejść drzwiami. Jak to zrobł, że ani jedno ani drugie tego nie zauważyło? Oczywiście można wymyśłec tysiące sposobów, ale zadaniem autora jest to opisać. |
No nie, nie byli w chatce. Stali przed nią, pomiędzy truchłami goblinów. Więc wystarczyło, by ów nieszczęsny myśliwy wyjrzał tylko spomiędzy drzew.
Cytat: |
Pokażesz mi? Bo upadek sugeruje raczej, że kotś nie utrzymał równowagi i ciężko klapnął. Co innego gdyby Xor wylądował na tych swoich wyprostowanych nogach, nie sądzisz? |
No tak, moje źle dobrane słowo. Szczerze mówiąc nigdy nie rozmyślałem nad różnicami "upadł" a "wylądował" i stosowałem ich często jako własnych synonimów...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|